Z głębokim żalem żegnamy Pana Profesora Andrzeja Strupczewskiego, zmarłego w wieku 88 lat wieloletniego pracownika Instytutu badań Jądrowych, Instytutu Energii Atomowej i Narodowego Centrum Badań Jądrowych,
wybitnego specjalistę w dziedzinie analiz bezpieczeństwa reaktorów energetycznych.
Rodzinie Zmarłego składamy najszczersze wyrazy współczucia.
Dyrekcja, Rada Naukowa i Pracownicy NCBJ
Prof. Andrzej Strupczewski przez ponad 65 lat pracował w Instytucie Badań Jądrowych, następnie Instytucie Energii Atomowej i Narodowym Centrum Badań Jądrowych. Pracę w Instytucie rozpoczął przy reaktorze EWA w Instytucie Badań Jądrowych, po ukończeniu studiów na Wydziale Konstrukcyjnym (obecnie: Mechaniczny, Energetyki i Lotnictwa) Politechniki Warszawskiej o specjalności energetyka jądrowa. Był specjalistą w obliczeniach i pomiarach cieplno-przepływowych. Miał znaczący udział w podnoszeniu mocy reaktora EWA od 2 do 10 MW. Następnie aktywnie pracował przy rozruchu reaktora MARIA i był Kierownikiem Rozruchu Technologicznego Reaktora w lipcu 1974 roku. W kolejnym etapie pracy był Kierownikiem Zakładu Inżynierii Reaktorowej, w ramach którego realizowano programy pętlowo-sondowe dla reaktora MARIA. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku pracował jako ekspert w Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w Wiedniu specjalizując się w ocenie bezpieczeństwa reaktorów energetycznych typu WWER-440. W ostatnich latach pracy w NCBJ był przewodniczącym Komisji Bezpieczeństwa Jądrowego, w ramach której bardzo klarownie i jasno formułował wnioski wynikające z oceny bezpieczeństwa układów technologicznych reaktora MARIA. Prof. Strupczewski był również członkiem zespołu ds. opracowania reaktora wysokotemperaturowego HTGR-POLA. Był także autorem książek w zakresie bezpieczeństwa energetyki jądrowej.
Za swoje zasługi w 2015 roku otrzymał Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
Wspomnienie o prof. Andrzeju Strupczewskim
Profesora Andrzeja Strupczewskiego osobiście poznałem po raz pierwszy na konferencji pt. „Energetyka jądrowa. Technologia, inwestycje” w dniach 23–24 września 2009 roku dotyczącej energetyki jądrowej organizowanej w hotelu Sofitel-Victoria w Warszawie. Mówiliśmy tam o konieczności realizacji rozpoczętego właśnie Programu Polskiej Energetyki Jądrowej – ja jako świeżo nominowany pełnomocnik Wojewody Zachodniopomorskiego lobbujący za elektrownią w tym regionie, a profesor jako już doświadczony i uznany specjalista branży jądrowej współpracujący z ówczesnym Pełnomocnikiem Rządu ds. Energetyki Jądrowej a także m.in. przewodniczący Komitetu Bezpieczeństwa Jądrowego w instytucie POLATOM w Świerku. Moje zaskoczenie wzbudziła ogromna sympatia jaką mnie od razu obdarzył i wsparcie merytoryczne jakie mi okazał – na prośbę o przekazanie slajdów ze swojego wystąpienia, natychmiast zachęcił mnie do skopiowania kilkunastu referatów dotyczących tematyki jądrowej z czego skrzętnie korzystałem w moich późniejszych zmaganiach z wieloma aspektami wdrażanej powoli w Polsce energetyki jądrowej. Profesor już wtedy o mnie słyszał, ponieważ koordynowałem prace zespołu, który zaproponował 10 lokalizacji elektrowni jądrowej w Województwie Zachodniopomorskim dla Ministerstwa Gospodarki.
Potem spotykaliśmy się już wielokrotnie na konferencjach i oficjalnych wydarzeniach związanych z Programem Polskiej Energetyki Jądrowej w latach 2009-2014. W szczególności pamiętam, iż w 2010 roku miasto Stargard (dawniej Stargard Szczeciński), które zaproponowało 3 lokalizacje dla elektrowni, zaprosiło profesora za moim pośrednictwem na debatę z przedstawicielami środowiska ekologów. Profesor, jak to zwykle bywało, odpowiadał spokojnie i rzeczowo na trudne pytania stawiane przez uczestników debaty i publiczność (głównie lokalną młodzież). Należy pamiętać, iż nie był to okres w którym społeczeństwo było tak „oswojone” z energetyką jądrową jak dzisiaj. W tym kontekście pamiętam, iż duże wrażenie publiczne wzbudziła jego książka pt. „Nie bójmy się energetyki jądrowej”, która została opublikowana w 2010 roku przy wsparciu SERENu (Stowarzyszenia Ekologów na Rzecz Energii Nuklearnej) oraz SEPu (Stowarzyszenia Elektryków Polskich).
Nasze drogi połączyły się ponownie w roku 2015, czyli od kiedy objąłem funkcję kierownika Zakładu Energetyki Jądrowej i Analiz Środowiska (UZ3) w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku. Pomimo, iż formalnie profesor piastował funkcję rzecznika ds. energetyki jądrowej i podlegał bezpośrednio dyrektorowi centrum, to prowadziliśmy wiele wspólnych inicjatyw. Jedną z takich inicjatyw były Szkoły Energetyki Jądrowej. Ze względu na mój osobisty udział jako przewodniczący Komitetu Programowego, najbardziej wbiły mi się w pamięć jubileuszowa X Szkoła, która odbyła się w dniach 26–29.11.2018 organizowana na Wydziale Fizyki UW a potem reaktywowana po długiej przerwie spowodowanej pandemią Covid-19, XI Szkoła, która odbyła się w dniach 15–18.05.2023 na Politechnice Warszawskiej. W obu tych przedsięwzięciach prof. Strupczewski wykazywał się niezwykłym zaangażowaniem oraz kreatywnością w poszukiwaniu wykładowców mogących jak najlepiej przekazać wiedzę na temat energetyki jądrowej i pełnił rolę wiceprzewodniczącego Komitetu. Na przykład w 2018 roku zaprosił prof. S Mortazavi, który badał przeczące modelowi LNT (mówiącemu, że każda dawka nawet minimalna jest szkodliwa) rejony naturalnego promieniowania jonizującego na świecie. W trakcie XI szkoły w roku 2023, pomimo swojego wieku, dzielnie wypełniał obowiązki przewodniczącego Komitetu Programowego w trakcie mojej nieobecności pierwszego dnia ze względu na udział w innej ważnej dla NCBJ konferencji.
W latach 2015-2025 wielokrotnie konsultowaliśmy kwestie związane z komunikacją społeczną energetyki jądrowej. Działo się to zupełnie spontanicznie i „na bieżąco” – krótki telefon, mail, wzajemne przekazanie jakichś materiałów itd. itp. Często włączał się też prof. Wacław Gudowski, także dysponujący niezwykłym doświadczeniem w tym zakresie. Po wspólnych ustaleniach, z ochotą przekazywał wiedzę w zakresie komunikacji młodemu pokoleniu – wśród nich mgr inż. Maciejowi Skrzypkowi z Zakładu Energetyki Jądrowej. Choć jego wypowiedzi często były bardzo zdecydowane i może nawet odbierane jako kontrowersyjne, to nigdy nie odmawiał dyskusji czy podzielenia się swoimi poglądami dotyczącymi roli energii jądrowej z innymi. Nie odmawiał także na zaproszenia do udziału w debatach rejestrowanych na You Tube przez Fundację Eureka im. prof. Jerzego Stelmacha, która popularyzuje naukę, w której działalność jestem zaangażowany. Jeden z najlepiej oglądanych filmów to „Promieniowanie jonizujące a syndrom radiofobii” z 2020 roku (https://www.youtube.com/watch?v=–2EwdFn-20I&t=10s), gdzie profesor opowiada m.in. o hipotezie LNT.
Ale nie tylko komunikacja społeczna była domeną prof. A. Strupczewskiego. Był ekspertem energetyki jądrowej i chyba jednym z nielicznych, którzy przeszli historię wszystkich polskich reaktorów badawczych, zestawów krytycznych i budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu. W związku z tym nie mógł pominąć zaangażowania w Program Polskiej Energetyki Jądrowej, czyli podstawowo budowy dużych jednostek do produkcji prądu elektrycznego na północy Polski a potem głównego projektu realizowanego przez naukowców i inżynierów NCBJ, jakim były reaktory wysokotemperaturowe. W latach 2019–22 uczestniczył jako wykonawca w projekcie „Gospostrateg-HTR” analizując m.in. tematykę związaną z koniecznymi zmianami prawnymi w celu wdrożenia tej technologii w Polsce.
Potem już zupełnie naturalnie w latach 2022–24 dołączył do prac zespołu projektowego reaktora badawczego HTGR-POLA. I jak zwykle, nie bojąc się wyzwań, podjął się funkcji koordynatora tomu 13 projektu podstawowego pt. „Ochrona przed zagrożeniami wewnętrznymi i zewnętrznymi”, a także wykonawcy tomu 12 pt. „Ochrona radiologiczna”. Moja skrzynka mailowa jest pełna wiadomości wymienianych przez profesora pomiędzy nim a Polską Agencją Żeglugi Powietrznej, która przekazywała informacje na temat częstości lotów na wschód od Warszawy, które mogłyby zagrozić projektowanemu reaktorowi. Także korespondencji z kolegami z zespołu reaktora „Maria” na temat obliczeń osłon dla reaktora HTGR-POLA.
Profesor pojawiał się także na ważnych dla projektu wydarzeniach, w tym na ostatnim spotkaniu z przedstawicielami Japońskiej Agencji Energii Atomowej (JAEA) w dniach 11–14.03.2024, co utrwalone zostało zdjęciem na tle modelu aktywnego rdzenia reaktora HTGR-POLA. Pomimo, iż nie dał rady przybyć na obchody 50-lecia reaktora „Maria”, to kilka dni przed tym pojawił się jeszcze na spotkaniu sprawozdawczym Zakładu Energetyki Jądrowej w dniu 11 grudnia 2024 pozując do wspólnego zdjęcia wszystkich 47 wykonawców projektu podstawowego reaktora HTGR-POLA. To bardzo piękne pamiątki dla młodszych pokoleń, które jak wierzę, będą kontynuowały jego dzieło – dzieło budowy energetyki jądrowej w Polsce.
Nigdy niezmordowany w opowiadaniu prawdy o energetyce jądrowej. Według mnie „atomowy człowiek”, ponieważ wielokrotnie miałem wrażenie, iż wcale się nie męczy, czerpiąc energię z tego „niewyczerpanego” źródła. W 2022 roku przez ponad tydzień w sezonie letnich upałów kierował zespołem pracowników oraz doktorantów, którzy uporządkowali sterty dokumentacji porzuconego projektu elektrowni jądrowej „Żarnowiec” znajdującej się z jakiegoś powodu w kompletnym chaosie w hali zestawów krytycznych w budynku nr 39 w Świerku. Zawsze ta jego niespożyta energia była dla mnie czymś niezwykłym, bo mnie samemu ciężko jest utrzymywać wysokie tempo pracy bez przysłowiowego „ładowania baterii”.
Andrzeju! Mamy nadzieję, iż polskie projekty energetyki jądrowej, w tym nasz projekt HTGR-POLA, zostaną zrealizowane! Także jako pokłosie Twojego niezwykłego zaangażowania! Cześć Twojej Pamięci!
Prof. dr hab. Mariusz P. Dąbrowski
(kierownik Zakładu Energetyki Jądrowej i Analiz Środowiska, NCBJ)
W piątek, 21.02.2025 r., w Starej Miłosnej, pożegnaliśmy po mszy świętej w kościele, na miejscowym cmentarzu, Pana Profesora Andrzeja Strupczewskiego, jednego z ostatnich wybitnych twórców Instytutu Badań Jądrowych, do którego przyszedł do pracy bezpośrednio po studiach, pod koniec lat 50-tych, aby być z nim związany do swych ostatnich dni; w bibliotece w Świerku czeka na Niego książka, którą zamówił niedawno, ale której już nie odbierze.
Pan Profesor był światowej sławy ekspertem od bezpieczeństwa reaktorów jądrowych, o Jego przewagach na tym polu napisali w swym wspomnieniu Jego następcy, nie będę tego powtarzał, natomiast chciałbym przywołać w pamięci kilka szczegółów związanych z Panem Profesorem, które warto, aby pozostały z nami.
Pan Profesor miał szerokie zainteresowania (to zresztą charakteryzowało pokolenie, do którego należał); dysponując uzdolnieniami językowymi zdobył uprawnienia tłumacza symultanicznego i korzystał z tego na licznych konferencjach, traktował to jako hobby.
W kontaktach towarzyskich był bezpośredni, pogodny i życzliwy, po angielsku z humorem zdystansowany wobec siebie.
Kochał życie i lubił ryzyko; to idzie często w parze, bo poprawia smak życia, które się kocha. Kilka lat temu, tuż przed epidemią covid’u, na dancingu zorganizowanym w Barze 56 przez NSZZ Solidarność”, gdy minęła już północ i tancerze powoli się wykruszali, Profesor ze swą partnerką tańczyli swobodnie, jak gdyby nigdy nic. Wyraziłem zachwyt, a w odpowiedzi dowiedziałem się, że to dlatego, ponieważ Profesor napił się wody z reaktora i to jest źródłem jego witalności. Potraktowałem to wtedy jako dobry żart, ale nie miałem racji…. Wyjaśnił mi to niedawno w rozmowie sam bohater. Otóż podczas jakiejś inspekcji reaktora Profesor przekonywał inspektorów, że instalacje są bezpieczne, a oni wciąż mieli wątpliwości, wówczas poprosił o szklankę, napełnił ją wodą z obiegu wtórnego i…….wypił!!!! Experimentum crucis! Zadzierżysty to kawaler o zaiste okrutnej fantazji, skwitowałby sprawę sam pan Zagłoba i lepiej tego nie da się wyrazić.
Pan Profesor nie był działaczem związkowym, to nie był jego żywioł, jednak mógł się pochwalić w pamiętnym roku 1980 kolejnym numerem 203 na liście członków NSZZ „Solidarność” IBJ (na ponad 3,5 tysiąca członków, wg listy z 01.01.1981 r.). W roku 1980 to środowisko reaktorowe było pierwszym, które założyło u siebie w zakładzie organizację NSZZ „Solidarność” i zapoczątkowało historię.
Dla tych, którzy znali Profesora, pozostanie On na zawsze symbolem elegancji, niewyczerpanej energii i fachowego mistrzostwa.
Cześć Jego Pamięci.
Stanisław Gębalski
przew. KM OM NSZZ „Solidarność”
O śp. Prof. Andrzeju Strupczewskim – trochę inaczej
Są rzeczy, których jesteśmy pewni, o których wiemy aż nadto dobrze. Jak ta, że jesteśmy istotami (również) biologicznymi, których nieodmiennie dotyczą, w sposób zazwyczaj dojmujący, prawa przyrody; na przykład – że jesteśmy (fizykalnie, biologicznie) śmiertelni, pod tym akurat względem zrównani ze sobą w sposób absolutny i bezwzględny. Tymczasem właściwie każdorazowo śmierć człowieka nam nieobojętnego – nieodmiennie szokuje; nie chcemy jej, buntujemy się przeciw niej, nie zgadzamy się z wyrokami natury czy też Siły Wyższej. Trudno – po ludzku biorąc (humanum est!) – żeby działo się inaczej w brutalnym zetknięciu z nieubłaganą okolicznością śmierci Człowieka, który jeszcze przed chwilą, jeszcze przedwczoraj, wykazywał się niezmordowanym wigorem, zawsze (odkąd sięgnąć pamięcią) był w trakcie nie jednego, a całej wiązanki wielkich, średnich i mikrych przedsięwzięć; który tryskał chęcią życia i nie miał najmniejszej chęci oddalać się z tego padołu ani zgoła żadnej motywacji po temu (kto by wątpił, niechaj sięgnie po świadectwo Jego najbliższych). Może, może za lat kilka, lecz przecież nie teraz, nie już!
Andrzeja (tak kazał mówić do siebie – mnie, młokosowi może dwudziestoparoletniemu wtedy) poznałem „w robocie”: otóż jakiś zewnętrzny zleceniodawca wrzucił nas obu do tzw. kabiny jako tłumaczy podczas pewnej konferencji poświęconej „jądrówce”. Mniej zorientowanym spieszę wyjaśnić, że – kodeksowo i zwyczajowo – w przypadku każdej tego rodzaju okoliczności (konferencje, sympozja, kongresy, szkolenia) obsługę w postaci tłumaczenia zwanego symultanicznym musi zapewniać dwóch bądź dwoje – „pilot i ko-pilot”; zmieniają się oni płynnie na granicy „wyczerpania” swoich „baterii”, średnio zazwyczaj co pół godziny, albo i co 20 minut – najlepiej, gdy dzielą się przy tym referatami czy prezentacjami w zależności od swojej specjalizacji. Tak właśnie zawsze czyniliśmy z Andrzejem, a konferencji i szkoleń z Jego udziałem dane mi było obsłużyć w ciągu co najmniej ćwierćwiecza może ze dwadzieścia – ZAWSZE z jego poruczenia, nigdy na odwrót. Nie dlatego bynajmniej, że byłem niewdzięczny: przeciwnie – zapraszałem Go raz i drugi do wspólnego obsłużenia jakichś imprez o charakterze techniczno-inżynieryjnym, kiedykolwiek zdarzyła mi się po temu okazja; tyle że nigdy nie chciał skorzystać, wymawiając się na różne sposoby – z reguły: swoją zajętością (co akurat było świętą prawdą; doświadczyłem tego na naszym wspólnym, oczywiście na zaproszenie Andrzeja, wyjeździe na pewne szkolenie z zakresu bezpieczeństwa jądrowego do Czech: ja włóczyłem się wieczorami po cudownej czerwcowej Pradze, upajając się przyrodniczymi i architektonicznymi rozkoszami tej wyjątkowej metropolii, Andrzej zaś niezmiennie informował mnie, że zostaje „po godzinach” w swoim hotelowym pokoju i – pracuje) tudzież brakiem kompetencji w danym zakresie, w co akurat pozwalałem sobie nie do końca wierzyć. W każdym razie – pewnego razu, szukając w podbramkowej sytuacji kogoś lepiej obeznanego z fizyką, kto by mógł dopomóc mojej córce – wówczas szkolnej uczennicy[dziś NB to świetna skrzypaczka, członkini orkiestry Warszawskiej Opery Kameralnej i matka (już omal trojgu) dzieciom] – przemóc jakieś trudności związane ze szkolnym kursem tego przedmiotu, wydzwoniłem, nolens volens, Andrzeja. I cóż usłyszałem od tego wielkiego znawcy spraw atomowych? „Kochany…” – albo może: „Drogi Tristanie…” (nigdy inaczej się do mnie nie zwracał; jakiż to piękny rys Jego osobowości!) „… Ja nie mam o tym zielonego pojęcia! Ja się znam tylko na energetyce jądrowej! To znaczy – wiem, że ciało zanurzone w wodzie traci pozornie na swoim ciężarze tyle, ile waży wyparta przez nie ciecz i tak dalej – ale nic nadto!” Nie powiem – byłem zszokowany. Do dziś nie do końca wiem, czy bardziej tą deklaracją rzekomej Jego ignorancji w materii ogólnofizycznej, czy raczej Jego wprost uderzającą skromnością – na granicy abnegacji i niejakiego wycofania. A przecież potrafił być drapieżny i wyrazisty – o ile miał dobrą motywację; szczególnie w licznych dyskusjach z różnymi (jak to jeszcze sto lat temu mawiano) matomanami nie mającymi bladego pojęcia o energetyce jądrowej i właściwych jej środkach bezpieczeństwa, których to mądrali „nie sieją”. Iluż takich dyskusji świadkiem mogłem być przy okazji owych licznych konferencji i spotkań; z jakimż merytorycznym mistrzostwem, dobitnością i (mimo wszystko) spokojem potrafił Andrzej za każdym razem zbijać pseudoargumenty różnych mędrków – „ekologów”, ale i całkiem licznych uczonych mężów!
Oprócz konferencji, podczas których żarliwie optował za elektrownią jądrową (a właściwie – perspektywicznie –– elektrowniami jądrowymi) dla Polski; oprócz – jak je nazywał – „szkół reaktorowych” (wspaniałego cyklu, którego był spiritus movens, a dzięki któremu zastępy młodych adeptów inżynierii jądrowej mogły zaczerpnąć wiedzy z najlepszego źródła i skorzystać z okazji wzięcia udziału w dyskusjach na najwyższym poziomie wtajemniczenia), zawdzięczam Andrzejowi m.in. przełożenie książki Czarny koń. Energetyka jądrowa a zmiany klimatyczne autorstwa dwóch znakomitych fińskich autorów – Rauliego Partanena i Jannego M. Korhonena; zwłaszcza opisy katastrof w Czarnobylu i Fukushimie, wartkie i wciągające, zasługują w tej książce na uwagę. Niestety, nieuczciwy wydawca nie uwzględnił Jego nazwiska jako konsultanta (Andrzej udzielił mi cennych wskazówek przy pracy nad przekładem, przy czym któryś z zamieszczonych w książce wykresów był na tyle zawikłany, że nawet On potrzebował poradzić się jeszcze kogoś, do czego nie musiał mi się przyznawać, lecz w swej otwartości i niebywałej skromności po prostu mi to oznajmił); nie wypłacił mu też obiecanego, groszowego honorarium. Nie był to jedyny przypadek potraktowania tego Wielkiego Człowieka i Jego niezwykłego dorobku w duchu obecnych, niebywale wręcz schamiałych czasów. Wiem o iluś zdarzeniach, dotyczących niewywiązania się przez stronę zamawiającą z podjętych zobowiązań, ale wiem też skądinąd o predylekcji Andrzeja do udzielania się pro bono na polu, które było jego życiową pasją i które traktował jako misję, nie oglądając się na to, czy ktoś był łaskaw wypłacić zakontraktowane honorarium, czy też niekoniecznie. Zawsze kwitował to zrezygnowaną zgodą, nigdy nie okazując złości – przynajmniej na zewnątrz, choć przecież musiała go ona trawić. Zachowywał ogromną klasę i pogodę ducha; żył swoją pasją – i żył dla innych. Przekonałem się z czasem, że nie byłem żadnym wyjątkiem, jeśli chodzi o Andrzejowe upodobanie do stawiania na młodych ludzi i inwestowania w nich; z czasem zrozumiałem, że był to Jego modus operandi: taką postawę konsekwentnie przejawiał wobec świata. To dość niezwykłe, zwłaszcza dzisiaj, w czasach poważnego rozluźnienia więzów międzyludzkich, społecznej atomizacji i tendencji do skupiania się wyłącznie na sobie. Przy czym intuicję miał Andrzej niezawodną, jeśli chodzi o wyłuskiwanie ludzi i wiązanie z nimi nadziei. Obdarzył mnie wielkim kredytem zaufania, a jego osobowość działała tak zachęcająco i wręcz magnetycznie (jak to się działo, pozostaje dla mnie zagadką), że wywiązała się w naszej relacji swoista „transakcja wiązana”: On mógł zawsze liczyć na moje oddanie, zlecenia z jego rekomendacji były dla mnie zawsze priorytetowe, czułem się głęboko zobowiązany względem Niego osobiście; nie wyobrażałem sobie możliwości odmowy. Jemu zaś zawdzięczam pewną orientację i wiedzę w materii energii i energetyki jądrowej – taką, jaką mogłem uzyskać, nie mając kierunkowego wykształcenia i sytuując swoje podstawowe zainteresowania w nieco innej sferze, lecz przecież siłą rzeczy obcując z dotykającymi bardzo szczegółowych kwestii konferencyjnymi i szkoleniowymi materiałami. A także – książkami, między innymi autorstwa samego Andrzeja, napisanymi ze znawstwem i pasją, z których Nie bójmy się energetyki jądrowej! wydaje się zajmować miejsce szczególne.
Warto mieć na uwadze fakt, że Andrzej Strupczewski był jednym z ojców założycieli Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich – organizacji, która co prawda od dawna już dogorywa i właściwie istnieje dziś głównie na papierze, ale która w swoim czasie miała określone znaczenie i renomę. Mogłem podziwiać Jego biegłość w niełatwej i nie każdemu dostępnej sztuce tłumaczenia symultanicznego (kabinowego) w zakresie wspólnego nam obu – jako tłumaczom – języka angielskiego: w dziedzinie energetyki jądrowej był On (ustnym) tłumaczem niedościgłym. Nie spotkałem nigdy nikogo, kto w tej dziedzinie mógłby mu dorównać – i po prawdzie nie jestem pewien, czy byłoby to możliwe. Występując z Nim w parze, służyłem swoją biegłością i doświadczeniem w różnych tematycznych sferach „towarzyszących”, stopniowo wdrażając się również w zawiłości techniczne związane z „jądrówką”. A tłumaczenie „na żywo” Jego własnych prezentacji i referatów (wychodził z kabiny, żeby je wygłosić, po czym wracał na swoje stanowisko – przed konsoletę i mikrofon) – było prawdziwą przyjemnością, doprawdy rzadkim doświadczeniem w tego rodzaju pracy. (Spieszę dodać, że bodaj równie biegle posługiwał się Andrzej fachowym niemieckim, a zdaje się, że i inne języki – np. rosyjski – nie były mu w jakimś zakresie obce.)
Zdarzyła się nie tak dawno dwu-, a może trzyletnia przerwa w naszych kontaktach – kiedy Andrzej z przyczyn od siebie niezależnych nie miał mi akurat nic do zaoferowania. Zadzwonił wówczas do mnie w celu zgoła nieutylitarnym – towarzysko, chcąc się dowiedzieć, co u mnie słychać . Akurat w tym czasie zdarzył się wypadek mojego młodszego syna (najmłodszego z czworga moich dzieci), skutkujący trwałym okaleczeniem. Jakże serdecznie Andrzej mi współczuł – sam mając tysiączne powody do zmartwień! (Wieści o Nim samym – samopoczuciu, zdrowiu i kolejnych hospitalizacjach – trzeba było odeń wręcz wyciągać; nie potrafił być zbytnio zaabsorbowany sobą.) Ilekroć przywołuję na pamięć tę rozmowę – z człowiekiem par excellence dobrym i prawym, lecz przecież skrytym i nie okazującym uczuć w sposób wylewny; typ charakterologiczny raczej „zadaniowy” – ogarnia mnie głębokie wzruszenie.
Nie udało się Andrzejowi przeforsować polskiego wydania kolejnej książki Rauliego Partanena – The Age of Energy, rzeczy, którą autor ten uznaje za swoje opus magnum. (Miałem okazję poznać Rauliego osobiście za sprawą Andrzeja i pozostaję z nim w kontakcie.) Próbował Andrzej w kilku miejscach – i wszędzie spotkał się z odmową; także moje własne starania spełzają tymczasem na niczym, co swoją drogą świadczy w pewien sposób o rodzimym rynku wydawniczym; po półtora roku antyszambrowania odmówiło m.in. PWN, zasłaniając się wycofaniem się ministerstwa z dotowania przedsięwzięcia (ach, te nasze ministerstwa!). Ale nie myślę się poddać – zrobię, co w mojej mocy, żeby rzecz ujrzała światło dzienne w moim przekładzie. Dla Andrzeja, który z pewnością nadal pragnie, aby ten pomysł się zmaterializował.
Mimo swoich osiemdziesięciu ośmiu lat, które przeżyłeś niebywale intensywnie, spalając się w służbie Idei, w swej pracy i pasji – opuściłeś nas zbyt wcześnie, Andrzeju. Mimo heroicznej ufności we wszechmoc Najwyższego – nie chcę jeszcze przyjąć tego do wiadomości. Jest mi źle i płaczę po Tobie. Nad Twoją mogiłą w dzień pogrzebu – słoneczny, przedwiosenny dzień – przekonałem się, że nie jestem jedyny; że jest nas legion. Twoich uczniów i przyjaciół.
Zostań z nami, prosimy; chciej patronować naszym poczynaniom. Ale niech nie zakłóca to wiecznej szczęśliwości, na którą tak solidnie sobie zapracowałeś. A propos – to chyba w ogóle pierwszy Twój wypoczynek, o ile się nie mylę.
Tristan Korecki